13 maja niedziela – Gytheio
Nudzi nam się w jednym miejscu i postanawiamy ruszać dalej dookoła Peloponezu. Decydujemy się na objechanie dzikiej i surowej krainy – Mani. Przejeżdżamy przepiękne i dostojne góry Tajget z najwyższym szczytem Profitis Ilias ok. 2400 m n.p.m. Są naprawdę wysokie, a miejscowości z dużą ilością opuszczonych domostw. Po drodze kupujemy paliwo i tankujemy wodę. Droga z serpentynami chwilami naprawdę przerażająca, ale widoki przepiękne.
Po południu docieramy na przedmieścia Diros w poszukiwaniu jaskini ze stalagmitami. Miejsce słabo oznakowane. Błądzimy i wracamy. Wreszcie jest. Niestety zjazd z głównej drogi słabo oznakowany. Bilet w wersji „diskont”kosztuje 8 euro za półgodzinną przejażdżkę łodzią wąskimi korytarzami w imponującej scenerii. ostatni odcinek trasy przechodzi się pieszo. Trwają badania następnych jaskiń, by udostępnić je turystom. Wrażenia rzeczywiście ogromne. Niestety , ponieważ jest półmrok zdjęcia są nie najlepsze.



Ze wzgórza przy jaskini dostrzegamy w oddali stojące campery tuż nad brzegiem morza. Próbujemy się tam dostać. Droga prowadzi wokoło polnymi dróżkami. Miejsce nadzwyczaj imponujące. Szum fal naprawdę głośny, a za zatoką widać już pełne morze.
14.05 poniedziałek – Dures Gytheio – Karavostasi -Kardamili – Kalamata
Trudno zlokalizować tę miejscówkę. Google podają różne miejscowości. Miejsce to znajduje się na odludziu w dolinie, także przekaźniki go nie wykrywają. Mam współrzędne. Rano śniadanko z naleśnikami i w drogę do Kalamaty cały czas brzegiem morza. Można byłoby pojechać środkiem lądu, ale chcemy nie stracić widoku tak pięknych krajobrazów.

Postanawiamy w drodze zrobić przerwę na kawę. Zjeżdżamy z głównej drogi do miejscowości Karawostasi, małego miasteczka portowego nad zatoką.
Zatrzymujemy się w Kardamili. Prawdopodobnie, jednej z najpiękniejszych miejscowości na Manii.
Jemy tu posiłek i po południu docieramy do Kalamaty. Najpierw w mieście zakupy – w Lidlu. I teraz nie wiadomo, co dalej. Znaleźliśmy się tu, by zobaczyć oddalone o 50 km Mistras, ale jesteśmy zbyt zmęczeni by jechać dalej. Zjeżdżamy do dzielnicy nadmorskiej w poszukiwaniu mariny. Decydujemy się tu na nocleg. Jest łazienka, prąd. Wszystko za 8,60 euro. Jest ok.


15.05 wtorek Kalamata – Mistras – Kalo Nero
Wyruszamy drogą niepozornie wyglądającą i wspinamy się na wzgórze skąd widać Kalamate. Droga Kalamata – Sparta, z czasem zaczyna być coraz bardziej kręta i malownicza. Jedzie się trudno ze względu na masę zakrętów i to najcięższych. Jest to najbardziej malownicza i kręta droga w Grecji przecinająca góry Tajget przez przełęcz Langadas.
Połowa drogi pod górę, a druga w dół. Zatrzymujemy się na pięknym parkingu widokowym w Parku Krajobrazowym. Wokół przepiękne wysokie skały. Ciężko stad wyjechać bo widok cudowny.
Dojeżdżamy do Mistras średniowiecznego miasta od kilku-dni pieczołowicie odbudowywanego. W kasie prosimy o bilety dyskont. Pani pyta skąd jesteśmy i domaga się dowodów lub paszportów. Oświadcza, ze przysługuje nam tylko jeden bilet ulgowy.
Jedziemy dalej nad morzem, tym razem autostradą by uniknąć krętych i uciążliwych dróg.

Po 2 godzinach meldujemy się na brzegu Morskim w Kalo Nero. Miejscowość zlokalizowana przy trasie do Patras.
Wspaniała miejscówka nad samym morzem, stoi kilkanaście kamperów i wśród nich dwa z Polski…z Poznania. Ludzie mili od razu zapraszają do kompanii. Pijemy greckie winko i rozmawiamy do późna.
16.05 środa – Kalo Nero
Czas spędzamy na słońcu przy morzu.
Po południu przyjeżdża załoga z Jarosławia z którą spotkaliśmy się w Monemwasi. Przegadujemy do późna wieczór przy winku i kiełbasce greckiej z grila. Jest sympatycznie.
17.05 czwartek – Kalo Nero
Niestety Tadeusz i Zofia odjeżdżają, ale rano wspólnie pijemy kawę i sok ze świeżych pomarańczy. Pycha.

Wybieramy sie na rekonesans pobliskiej Kyparissia. Niestety miasto jest niezbyt zadbane i nie przyjazne dla kamperów. Robimy zakupy i wracamy na miejscówkę Kalo Nero. Po południu na dobre sie rozpadało. Siedzimy w kamperze i czytamy.
18.05 piątek – Kalo Nero
Plaża i słońce. Lenistwo.
19.05 sobota – Kalo Nero
Plaża i słońce . Chwilami mocny wiatr chłodno. Spacery po wsi.
20.05 niedziela – Kalo Nero – Olimpia
Rano wybieramy się do Olimpii. Niby nie daleko, ale droga jak zwykle kręta i to mocno. Olimpia nie zachwyca, ale jako jedyne takie miejsce na świecie trzeba zobaczyć. Jest duży problem z parkowaniem.
Kupujemy bilety wstępu ulgowe i pani nas „kantuje” na 4 euro. To już kolejny raz w Grecji. Obchodzimy całe ówczesne starożytne miasto, szukając symboli narodzin rywalizacji olimpijskiej. Na stadionie, gdzie odbyła się pierwsza konkurencja olimpijska, próbuję biegu. Dalej oglądamy szkołę gladiatorów, pałac cesarza i znicz olimpijski.
Nasi znajomi ujawnili się z campingu nad samym morzem. Postanawiamy do nich dojechać. Miejsce super. Jest tu wszystko, co potrzebne do wypoczynku. Jesteśmy zadowoleni, że spędzimy razem czas na rozmowach przy winku w języku ojczystym.